![]() |
Fot. apsz |
Poczucia bycia trybikiem w korporacji nie daje z pewnością hotelom niezależność. Działanie pod własną marką, na własny rachunek i nie wnoszenie opłat na rzecz kogokolwiek, jest bardziej ryzykowne niż „podpięcie” się pod cudzą markę, ale daje większą swobodę manewru: własne są standardy, własny pomysł na wyposażenie obiektu, wystrój wnętrz i zakres świadczonych usług. Własnym problemem jest też ten największy: zdobywanie gości. I chociaż Internet, czyli globalne systemy rezerwacyjne i mnogość portali rezerwacyjnych, niewelują podstawową kiedyś zaletę sieci, jaką był dostęp do globalnych gości, to ich zdobycie w erze wzrastającej konkurencji na rynku wcale nie musi być takie łatwe. Spośród licznych spraw, które przyprawiają o siwe włosy niejednego menedżera niezależnego hotelu, największymi minusami niezależności jest brak lub długi czas budowania własnego portfolio klientów, a klientów biznesowych, w szczególności, brak centralnych (tańszych) zakupów towarów i usług, brak szkoleń, możliwości wymiany doświadczeń i porównywania wyników swego obiektu z podobnymi hotelami.
Wielu hotelarzy nie wie, że istnieje trzecia, znajdująca się niejako między oboma wspomnianymi formami działania, droga. Jest nią wstąpienie do jednego ze światowych porozumień, czy też konsorcjów hoteli. Konsorcjum pozwala na obecność w globalnych systemach rezerwacyjnych, czasem też daje własny system rezerwacyjny. Daje rozpoznawalną markę, ale nie tak silną, by obok niej hotel nie mógł funkcjonować pod nazwą własną. Konsorcjum zapewnia dostęp do baz klientów, a dodatkowo podczas spotkań i szkoleń, jest forum do nawiązania indywidualnej współpracy i wymiany doświadczeń. Oczywiście na rzecz konsorcjów, czy proponowanych przez nie programów lojalnościowych hotel wnosi opłaty, ale są one z reguły znacznie niższe niż w przypadku franczyzy. Przeciwnicy konsorcjów, wywodzący się głównie z sieci hotelowych, uważają, że konsorcja mają nieduże opłaty, ale też niewiele dają w zmiana hotelom (chodzi oczywiście o liczbę gości). Niewątpliwą zaletą konsorcjów jest „wejście” niezależnych hoteli w świat międzynarodowego hotelarstwa, przyjęcie i trzymanie odpowiednich standardów (większość szanujących się konsorcjów nie przyjmuje obiektów z ulicy, ale po przeprowadzeniu audytu, a potem kontroluje jakość świadczonych usług), pozostawienie indywidualnych cech obiektów (co ma przecież także wymiar finansowy, ale także cieszy się uznaniem znacznej grupy bywalców hoteli), a także to, że nie ma określonego, długotrwałego czasu przynależności do konsorcjum.
Można zatem spróbować, a gdy okaże się, że przynależność nie spełnia oczekiwań obiektu, przenieść się do innego konsorcjum , pozostać w pełni niezależnym lub wstąpić do jednej z sieci.
Wszystkie rozwiązania mają swoje plusy, wszystkie też i negatywy. W praktyce franczyza bywa lepsza dla niektórych hoteli, np. segmentu ekonomicznego, dla innych, np. obiektów butikowych, czy historycznych lepsze jest konsorcjum lub niezależność.
Zdjęcie: Zakopiański, niezależny Hotel Crocus.